środa, 8 czerwca 2016

Olga Tokarczuk, „E. E.”

Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2015
Stron: 268

Wizje chodźcie do mnie, blisko, najbliżej... Zostańcie w mojej głowie najdziksze sny. Oto jest wasza scena, reflektor niżej. Korowód moich marzeń wiruje, lśni. ” (Budka Suflera, Noc komety, tekst: Marek Dutkiewicz)

Kiedy miałam 15 lat oglądałam „ Opowieści z krypty”, „Z Archiwum X” i takie różne.
Kiedy Erna Eltzner miała 15 lat oglądała duchy.



Powrót do historii tego podlotka był dla mnie szczególnym powrotem. Mając połowę obecnego życia za sobą przeczytałam po raz pierwszy „E.E.”, byłam wówczas równolatką głównej bohaterki – a książka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Jednak czas płynął, a Erna usunęła się gdzieś w cień mojej pamięci, wypchnięta przez innych bohaterów, którymi jarałam się z biegiem lat. Aż tu nagle Wydawnictwo Literackie stwierdza: a trzaśniemy Tokarczukowej takie nowe wydania jej książek, o tej dziewczynce-medium też. I w ten sposób z czeluści wyłoniła się znów Eltznerówna.
Bałam się czytać na nowo. Nie chciałam zepsuć sobie tego wrażenia z przeszłości, ale bardzo mnie ciągnęło do tej historii, którą pamiętałam dość mgliście.




1908. Jest ta Erna, rodzeństwa ma dużo, tata-przemysłowiec, mama-słodzinka. Erna trochę taka, trochę owaka – blada, chuda, anemiczna... W trakcie obiadu widzi jakiegoś półprzezroczystego dziada, film się jej urywa, a historia się zaczyna.
Matka bardzo angażuje się w całe spirytystyczne szaleństwo wraz z popierdółkowatym urzędnikiem, jego siostrą (dawnym medium) oraz starym i młodym lekarzem. Każdy ma tu swoje 5 minut – Tokarczuk naświetla całe zamieszanie z różnych perspektyw, nie ma rozdziałów z numerkami, nie ma tytułów, które podpowiedzą, że „w tej części będzie o...”, są tylko poszczególni bohaterowie i to oni są rozdziałami opowieści. Powieść układa się ze zgoła różnych (entuzjastycznych i sceptycznych) sposobów widzenia przypadku E.E. Sama dziewczynka zaś staje się obiektem badań młodego lekarza-niedowiarka.
W książce znajdują się zapiski z przebiegu seansów z udziałem Erny, relacje z testów, którym poddawano nawiedzoną małolatę, by sprawdzić, co tam w czaszce zachodzi, że widzi buzię w tęczu...
Powrót do Eltznerów nie był jakoś super bolesny, może i nawet w tę miłą stronę się skłaniam, jednak nie było to to samo czytanie, co za gówniarza. Nie żałuję. Przyjemna lektura, zwłaszcza po „Jasnowidzu w salonie” Sołowianiuk. Było miło. Dziękuję.

Próbka:
Istnieje coś takiego, co się nazywa histerią zbiorową, kiedy ludzie, wsyscy naraz, widzą rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją. Duchy, Matki Boskie, świętych, latające talerze... [O. Tokarczuk, „E.E.”, s. 172]

Jak się dowiedziałem, na przełomie lutego i marca odbyły się jeszcze dwa seanse z udziałem E.E., na których nie byłem obecny. Z relacji osób biorących w nich udział wynika, że pacjentka wpadła w stan, w którym przepowiadała przyszłość. Była to wizja zniszczenia, końca świata i przyjścia Antychrysta. Niezwykle plastycznie opisywała sceny walenia się domów, pożarów i zgliszcz, śmierci ogromnej liczby  ludzi. Można mniemać, że inspiracji do tej wizji dostarczyły jej doniesienia prasowe a temat trzęsienia ziemi w Messynie, które nastąpiło kilka miesięcy temu, o czym zresztą rozmawiała ze mną z niezwykłym przejęciem. Należy wspomnieć, że wizje te przyniosły jej pewną popularność i dlatego na kwietniowym seansie, który opisuję, było aż dziesięć osób. Utrwaliło się przekonanie, że E.E. przepowiedziała na jednym z pierwszych seansów owo trzęsienie ziemi, lokalizując je w południowych Włoszech. Przekonanie to funkcjonuje obecnie jako dowód prekognitacyjnych zdolności E.E. [O. Tokarczuk, „E.E.”, s. 188-189]